Od początku wiedziałam, że będzie to mój nr 1 pośród Wysp Kanaryjskich. La Isla Bonita, czyli piękna wyspa po hiszpańsku, jest wyspą kolorów i to nie ważne kiedy ją odwiedzimy. O każdej porze roku prezentuje się zjawiskowo i grzechem jest zwiedzanie jej tylko z okna samochodu. Chociaż i to zapiera dech w piersiach.
Mam układ z moim partnerem. On prowadzi, ja nawiguję i robię zdjęcia.
La Palma jest jedną z nawyższych wysp na świecie, ma kręte drogi, strome podjazdy, głębokie wąwozy, monumentalne klify, czarne plaże z miałkim piaskiem, gęste lasy sosnowe, laurowe, paprocie, rozległe pola bananów. Jest różnorodna i kolorowa. O ile na południu wyspy można zobaczyć typowy, suchy, czarno-brunatno-czerwony krajobraz wulkaniczny, to na północy można zatopić się w zielonym , leśnym pejzażu, a środek zajmują najwyższe szczyty z nagimi turniami i sosnowym lasem oraz Park Narodowy Caldera de Taburiente.
Nie brakuje słońca! Temperatury w grudniu oscylują w granicach 20-23 st. Turyści leniwie opalają się na czarnych plażach, a pasjonaci trekkingu chowają do plecaka ciepłe bluzy, kurtki, bo na szczycie, w gęstych lasach bywa czasem naprawde zimno lub po prostu rześko. Najlepiej zabrać cały przekrój z szafy, bo pogoda może zaskoczyć, a warunki zmieniają się diametralnie w zależności od tego dokąd się wybieramy.
Na La Palmie spędziłam aktywne 4 dni i udało mi się zobaczyć tylko część atrakcji z listy top 10. Może dlatego, że jak Kanaryczycy przestałam się spieszyć i w pędzie odhaczać z listy miejsca do zwiedzenia, a może po prostu nie można tak szybko i obojętnie przejść pośród tych cudów natury. Czuję ogromny niedosyt po tej wizycie, już po głowie chodzi mi myśl : co zrobić, żeby zostać tam na dłużej albo kiedy znów mogę wrócić.
Zakwaterowaliśmy się w stolicy wyspy Santa Cruz de La Palma i miasto też skradło nasze serce swoja piękną, starą i dobrze zachowaną zabudową z drewnianymi balkonami, licznymi kanaryskimi barami i restauracjami. Świetna baza wypadowa w różne częsci wyspy oraz idealne miejsce na spędzenie wieczoru po długim, aktywnym dniu. To tutaj rozpoczęliśmy nasze pierwsze zapoznanie się z wyspą i z Los Palmeros ( mieszkańcami wyspy).
Dzień 1
Z Santa Cruz wyruszyliśmy z samego rana w kierunku południowej części wyspy, gdzie rozpoczyna się nasz szlak, który tworzy cześć słynnej Ruta de los Volcanes. Całość ma ok. 23 km jeśli wyruszy się z Refugio de Pilar. Nie chciałam od razu pierwszego dnia wykończyć nas trekkingiem i następnego dnia smarować maścią obolałe mięśnie. Skróciliśmy trasę i trekking rozpoczęliśmy od Wulkanu San Antonio w Los Canarios i do przejścia mieliśmy zaledwie 6,5km. Zajęło nam to 2,5h! Poczułam się jakbym wylądowała ponownie na Lanzarote, a właściwie na Marsie lub księżycu. Krajobraz jak nie z tej ziemi, podłoże pokryte czarno- brunatno-czerwonym pyłem, przed nami majaczyły się stożki wulkaniczne z głębokimi kraterami. Samochód zostawiliśmy pod Centrum Informacji o wulkanie San Antonio (Centro de Visitantes del Volcan San Antonio), gdzie można zapoznać się z historią erupcji wulkanicznych na La Palmie.
Widok z wulkanu San Antonio
Krater wulkanu San Antonio
Od tego punktu można również przejść krawędzią po kraterze, po wyznaczonym szlaku, aż do najwyższego punktu wulkanu San Antonio , skąd podziwiać można panoramę tego wulkanicznego skrawka wyspy, który tak naprawdę jest najmłodszą ziemią hiszpańską po jakiej możemy stąpać i jak mówią Los Palmeros -nie znana nawet ich dziadkom. To wszystko dlatego, że przed nami rozciągał się widok na najmłodszy wulkan Tenguia, który wybuch 1971 r i pokrył południowy skrawek lawą. Jego erupcja trwała zaledwie 24 dni. Była to najkrótsza erupcja w historii wulkanizmu na Wyspach Kanaryjskich (wybuchy na Lanzarote trwały aż 6 lat). Nie siał wielkiego spustoszenia, straty materialne dotyczyły przede wszystkim zniszczeń strefy uprawnej na wyspie, życie stracił 1 człowiek zatruty toksycznymi oparami. Wulkan Teneguia stał się jednak ogromną atrakcją turystyczną, zwiększono liczbę czarterów na wyspę ze względu na tak wielkie zainteresowanie obserwacją wybuchu. Dzisiaj nadal jest celem wycieczek, również moim. O ile w środku wulkany San Antionio i wokół można oglądać sosny, to Wulkan Teneguia wygląda bardziej złowieszczo i pewności czy jest wygasły wcale nie miałam. Za wcześnie, żeby powróciła tam flora i fauna, dlatego Teneguia jest nadal suchym wzniesieniem, pokrytym kolorowym pyłem wulkanicznym.
Widok na wulkan Teneguía
Śieć szlaków na La Palmie jest bardzo dobrze oznaczona, tutaj można jednak było zgubić się pośród małych rozwidleń i każdy zwiedzający mógł dotrzeć do punktu finalnego w Faro de Fuencaliente, trochę inna scieżką. Nasz wybór zaprowadził nas na jakieś kamienne wziesienie z którego można było podziwiać żyzne pola uprawne , głównie banany i winnice, a potem jakimś cudem trafilliśmy na sam szczyt wulkanu Teneguia.
Pola uprawne w okolicach wulkanu San Antonio i Teneguía
Widok z wulkanu Teneguia na San Antonio
Wulkan Teneguia
Po drodze wybieraliśmy najbardziej błyszczące kamyki wulkanczne; oliwin, znanym nam z Lanzarote nie znalezlismy. W połowie trasy ( a własciwie to już ze szczytu Teneguia) zobaczyliśmy latarnie morską wraz z solankami, które stanowiły naszą metę. Pod koniec pędziliśmy już po scieżce, zatapiając buty w pyle i kamieniach wulkanicznych. Chielismy załapać się na lokalny autobus, który kursuje tylko co 2 h i zabierze nas z powrotem na parking gdzie zostawiliśmy nasz samochód. Dla tych co się spóżnią na ostatni kurs, czeka droga przejażdżka taksówką albo łapanie stopa 🙂 . Faro de Fuencaliente(latarnia) i Las Salinas (solanki) zasługują na krótką wizytę. Nam musiało wystarczyć 15 min, bo zaraz pojawił się nasz autobus, który zabrał nas do Los Canarios.
Latarnia morska w Faro de Fuencaliente oraz Las Salinas
Tego dnia zdecydowanie w krajobrazie dominował kolor czarny – a właściwie to wyróżniał się. Postanowiliśmy nacieszyć oczy tym wulkanicznymi pozostałościami i ruszyliśmy w stronę Puerto Naos, małej nadmorskiej miejscowości po zachodniej stronie wyspy.
Puerto Naos
Znana przez turystów, ale również można napotkać wielu lokalnych , którzy wybrali się na niedzielny obiad. Puerto Naos ma piękną, czarną plaże. Chodząc po niej zastanawiałam się czy uda mi się strzepać z ubrania coś co wygląda jak odpady węgielne. A jest to bardzo delikatny piasek, gorący i cudnie kontrastujący z kolorem Atlantyku. W pobliżu znajduje się kolejna czarna, znana plaża Charco Verde. To tutaj, bedąc w po tej stronie wyspy, postanowiliśmy oglądać zachód słońca, przygladając się wzburzonemu oceanowi, który rozbijał się o ostre skały, pozostawiając na naszych twarzach przyjemna bryzę.
Zachód słońca w Charco Verde
Dzień 2
Tyle się naczytałam o Parku Narodowym Caldera de Taburiente i prowadzących przez niego szlakach i trudnościach, że zaczęłam się zastanawiać czy to dobry pomysł wyruszyć tam na trekking. Jednak nie taki diabeł straszny jak go malują, ale Ci co byli i wspominali – mieli racje. Jest po prostu PIĘKNIE! Caldera de Taburiente to nic innego jak krater o średnicy 8 km,pozostałość po wybuchu wulkanu. Jest absolutnym Must to see na La Palmie. Widok na wysoki masyw powyżej 2 tys.m na wyciągniecie ręki, ścieżki prowadzące przez zielony , sosnowy las, dzikość i samotne obcowanie z naturą, to zachęcający scenariusz na nasz drugi dzień pobytu na La Palmie. Zdecydowaliśmy się na „tradycyjną” trasę, która ma ok. 14-16 km i zajmuje średnio 5-7 h. Słońce w grudniu zachodzi już o godz. 18, dlatego warto wstać wcześniej. Praktycznie wszyscy zwiedzający decydują się na pozostawienie samochodu na parkingu w wąwozie Barranco de Las Angustias, skąd biorą taxi(!), które zawozi ich do punktu startu szlaku – Mirador de los Brecitos -za 51 euro. Wygórowana cena, pomimo trudnej, półgodzinnej jazdy pod górę po niekończących się zakrętach, ale..nie ma wyboru. Cena przestała mieć dla mnie znaczenie jak zobaczyłam widok rozciągający się przede mną na Calderę. Można go opisać, ale słowa nie oddadzą jej majestatu. Jako, że byliśmy we dwoje, poczekaliśmy na kolejną parę, która tak samo tego dnia miała w planach spędzić dzień w tym magicznym miejscu, żebyśmy mogli podzielić koszt przejazdu na 4 osoby. Nie trzeba było czekać nawet 5 min.
Punkt widokowy Los Brecitos
Po wjeździe na punkt widokowy Los Brecitos i zrobieniu kilkunastu zdjęć, rozpczęliśmy nasz trekking. Jeśli ktoś mi powie, że w górach bywa chłodniej, to na Kanarach takich temperatur nie doświadczymy. Jeśli dodamy do tego słońce, to trekking można zaliczyć w letnim stroju nie zapominając o butach do trekkingu. Przydadzą się szczególnie w końcowym etapie szlaku, gdzie trzeba wspinać się co i raz na skały, a nawet przeskakiwać rzekę po kamieniach. Tak, rzekę. Przez wąwóz przepływa rzeka, do której dociera się w połowie trasy, obok znajduje się nawet pole biwakowe. Niektórzy decydują się na rozbicie namiotu i spędzenie nocy pod gwiazdami, które tak dobrze widać na tej wyspie. Prawie po 3 h dotarliśmy do tego miejsca, żeby zrobić przerwę na piknik. Na miejscu pomachaliśmy czwórce emerytowanych, zabawnych Niemców, z którymi wymienialiśmy się żartami podczas naszego zejścia, mijając się co i raz oraz drugą parę. Nie za wiele odwiedzających tak piękne miejsce na La Palmie … Widok z dołu na łuk Caldery, a właściwie nagie turnie i lasy sosnowe, które stopniowo gęstniały schodząc do wysokości gdzie się obecnie znajdowaliśmy, był praktycznie tylko dla nas. Szum rzeki, wróbelki kradnące okruszki z naszego pikniku, przyjemny chłód lasu i intensywne kolory sosen i nieba, ładowały ponownie nasze zapasy energii.
Pole biwakowe i nasze miejsce na piknik
La Playa de Taburiente i rzeka Taburiente
Chciałoby się zostać dłużej, ale druga część trasy czekała do przebycia przed zachodem słońca. Tu droga była już wyłożona w większości kamieniami lub otoczona kamieniami , co ułatwiało zejście i dawało większe poczucie bezpieczeństwa. Ścieżka była niekończącą się sinusoidą i nie byłam w stanie przewidzieć, w którą stronę ponowie się zakręci.
Kaminna ścieżka po Barranco de las Angustias i w tle ostańce skalne
Po 1.5h trzeba było na chwile zboczyć z trasy i obejrzeć jedną z ciekawostek tego parku : Wodospad Kolorów -Cascada de Colores. Tak nazwana została skalna ściana, z której spływa rzeka. Dzięki zawartości minerałów, strumień zabarwił ją na żółty i czerwony kolor.
Cascada de Colores
Od tego momentu czeka nas już droga przez sam wawóz Barranco Las Angustias w otoczeniu niewysokich masywów skalnych, które na zakończenie, a dokładnie ostatnie 5 km dają się we znaki zbolałym nogom po całodziennym marszu. Powiedziałabym, że jest to bardziej wymagający fragment, bo trzeba zwolnić i ostrożnie pokonać przejścia między skałami, czasem idąc wzdłuż koryta rzeki, a właściwie tego co wypływa i chowa się z powrotem w piachu. Raz musieliśmy przeskakiwać rzekę po kamieniach. Widoki jednak nawiązywały do baśniowych krajobrazów, czuliśmy się jak z wizytą u hobbitów, podążając uroczymi ścieżkami, pośród skał i gęstwin. Z wielką satysfakcja i radością w oczach dotarliśmy do naszego samochodu po 6.5h marszu. Nasz krokomierz naliczył 16km. Nie była to trudna trasa, ale zakwasy, które pojawiły się następnego dnia towarzyszyły nam już do końca naszego pobytu na wyspie.